Przyjaciele z boiska, pracy i szkolnej ławy

Rozmowa z Łukaszem Bielem i Mateuszem Gaudynem.

Do piłkarskiej kariery startowali z różnych miejsc, ale niemal w tym samym czasie. Przez kilka lat stanowili o jakości zespołów juniorskich Rekordu, by później stanąć do rywalizacji wśród seniorów. Choć nadal są „biało-zieloni”, razem pracują i uczą się to ich ścieżki sportowe nieco rozeszły się. Mateusz Gaudyn wciąż kroczy droga futbolową, Łukasz Biel, nie bez sukcesów, obrał kurs na futsal. Już z niemałym bagażem piłkarskich doświadczeń stają u progu prawdziwej kariery. Czy dla nich sława, stadiony i hale pełne kibiców oraz zainteresowanie mediów, to kwestia przyszłości. Tymczasem trochę żartobliwie obwieścili przejście na młodzieżową „emeryturę”.

Na początek – konwencjonalnie, gdzie rozpoczynaliście przygodę z piłką?

Łukasz BielNajpierw była Zapora Wapienica i przez krótki okres treningi ze starszymi od siebie. Potem było półtora roku w BKS-ie u trenera Wojciecha Błasiaka, za którym trafiłem do Rekordu w 2002 albo 2003 roku.

Mateusz Gaudyn: -  Jak każdy młody, zaczynałem w szkole biorąc udział w różnych turniejach w rodzinnym Chrzanowie. Przy szkole powstała regularna drużyna piłkarska, z której później trafiłem do takiego bardziej prywatnego przedsięwzięcia – Olimpijczyka Chrzanów. W wieku juniorskim grałem już zespole o nazwie Lwy Olszyny, z którego ostatecznie przywędrowałem do Rekordu.

I zdaje się, że właśnie grając we wspomnianych Lwach miałeś pierwszą styczność z bielskim klubem?

M.G.: - Nie, nie. Jeszcze grając w Chrzanowie zaliczyłem konfrontację z „rekordzistami” chyba ze starszego rocznika na turnieju w Oświęcimiu.

Ł.B.: - Tak, graliśmy w tym turnieju i jak pamiętam wygraliśmy go.

Tą drogą trafiłeś do Rekordu?

M.G.: - Też nie. Alternatywą była krakowska SMS, ale głównym argumentem do przyjścia do Rekordu, był fakt, że rodzice nie bardzo chcieli się zgodzić, abym mieszkał w internacie, a z kolei w Bielsku-Białej żyją i mieszkają moi dziadkowie. Rodzice byli o wiele spokojniejsi o mnie.

Ty Łukasz przechodziłeś w tym czasie twardą szkołę u trenera Krzysztofa Skrzypa.

Ł.B.: - O kurde, to była masakra! (śmiech) Było specyficznie, co wynikało z metod trenera związanych z naciskiem na trening fizyczny, no i także podejście psychologiczne. W każdym razie, było więcej wojska niż przedszkola. To brało się chyba trochę z miejsca pracy trenera Skrzypa, z „poprawczaka”. Szkolił nas na twardych piłkarzy. Mieliśmy wtedy nieliczną, ale fajną grupę. Byliśmy pierwszym rocznikiem Rekordu, który utrzymał się w Lidze Śląskiej.

To mniej więcej zbiegło się w czasie z waszymi pierwszymi kontaktami z drużyną seniorską.

Ł.B.Za trenerów Mirka Szymury i Tomasza Duleby to był sporadyczny kontakt, na stałe trafiłem do seniorskiej kadry za czasów trenera Irka Kościelniaka.

M.G.Chyba po letnim, przegranym sparingu juniorów z Gwarkiem Zabrze na trening zaprosił mnie Bartek Woźniak i tak zacząłem treningi z zespołem trenera Kościelniaka. Po niedługim czasie przebiłem się do ścisłej kadry.

Szlak przez Młodzieżowe Mistrzostwa Polski w futsalu również macie chyba zbieżny, kto ma więcej medali w dorobku?

M.G.: - Nawet nie zbieżny, co taki sam! W każdym z zespołów Rekordu graliśmy razem, począwszy od złota z ekipą U-16 w Ostródzie.

Ł.B.: - Tak, prowadził nas wtedy niezapomniany duet trenerski: Andrzej Szymański – Krzysztof Skrzyp. Nie da się także zapomnieć o finale z Gwiazdą Ruda Śląska i wygranej w rzutach karnych, po wcześniejszym remisie 6:6. Zaraz po tym mistrzostwie razem z „Gaudim” zaliczyliśmy wpadkę z drużyną z rocznika ’92, odpadając już eliminacjach grupowych. Później znów nam się nie powiodło w Mikołowie z drużyną do lat 20-stu, co pamiętam choćby, dlatego że był to jedyny przypadek, aby Rekordu zabrakło w finałach mistrzostw w tej kategorii wiekowej.

M.G.: - Ale później były już tylko sukcesy!

Ł.B.: - Z U-18 pojechaliśmy do Łęczycy, gdzie wywalczyliśmy złote medale, a z Białegostoku z drużyną U-20 przywieźliśmy srebro. Ponowny występ z 18-latkami w Chrzanowie zwieńczyliśmy brązowymi krążkami. No i niedawno, w grudniu przyjechaliśmy z Unisławia ze złotem z mistrzostw do lat 20-stu.

I jak to sami określiliście zaraz po zdobycie mistrzostwie, przeszliście na młodzieżową, futsalową emeryturę.

M.G.: - Fajnie było zakończyć grę wśród młodzieżowców takim akcentem jak mistrzostwo Polski.

Ł.B.: - A przy okazji zapisać się w historii klubu, jako pierwsi mistrzowie kraju  w kategorii U-20.

 

Nasi rozmówcy na turnieju Państw Wyszehradzkich u19 w Popradzie na Słowacji.

Dla Ciebie Łukasz miniony rok był wyjątkowo dynamiczny i udany.

Ł.B.:  - Jeszcze wiosną zaliczyłem epizod w Ekstraklasie Futsalu, a cały sezon zakończyliśmy na pierwszy miejscu w lidze. Latem znalazłem się w naszym futsalowym zespole już na stałe. Przygoda z kadrą zaczęła się do powołania od trenera „młodzieżówki” Gerarda Juszczaka na Turniej Państw Wyszehradzkich w Czechach. Tam strzeliłem pięć bramek. Po udanym występie z Krystianem Antczakiem zostaliśmy powołani do pierwszej reprezentacji na turniej w Kwidzynie, gdzie przeciwko Grecji zaliczyłem kolejny w tamtym roku debiut. Jeszcze pod koniec 2014 roku wziąłem udział w dwumeczu „młodzieżówek”: Polska – Belgia. A już teraz, przed kilku dniami, zagrałem w dwóch fajnych meczach wyjazdowych z Portugalią.

Mateusz, nie zazdrościsz koledze tych osiągnięć?

M.G.: - Nie, ja już kiedyś podjąłem decyzję, że futsal jest dla mnie alternatywą do piłki trawiastej. Gdyby nie powiodło mi się na „dużym” boisku, może wtedy podjąłbym próbę w hali. Na razie wydaje mi się jednak, że z każdym kolejnym sezonem, choć na szczeblu trzecioligowym, staję się coraz lepszym piłkarzem. Gram, „zbieram minuty” w trzeciej lidze i cenne doświadczenia, nie tracę tego czasu.

Ale już w czerwcu kończysz Mateusz wiekowy limit przewidziany dla młodzieżowców i przyjdzie stanąć do rywalizacji o miejsce kategorii „open”.

M.G.: - Myślę, że jako młodzieżowiec zdobyłem na tyle doświadczeń, i na tyle dobrze wykorzystałem ten czas, że już jako dość ograny zawodnik mogę podjąć rywalizację.

Nie ciągnie Cię na do gry na swojej dawnej pozycji na boisku – środkowego pomocnika? Pewnie już niewielu pamięta, że tam kiedyś grywałeś?

Ł.B.: - Ja pamiętam!

M.G.: - Tak grywałem, nawet z Łukaszem obok siebie. Trener Kościelniak przekwalifikował mnie na bocznego obrońcę i całkiem dobrze mi się tam gra, wcale nie tęsknię za dawną pozycją na boisku.

A Ty Łukasz nie tęsknisz za trawiastym boiskiem?

Ł.B.: - Naprawdę trudno powiedzieć. Podjąłem świadomą decyzję o przejściu do hali i jak na razie jest to decyzja na plus. Kręci się to wszystko dla mnie dość szybko. O reprezentacyjnych powołaniach już mówiliśmy. Od trenera Adama Krygera dostaję coraz więcej szans na grę. Tak więc przynajmniej na razie nie odczuwam tęsknoty za trawą, aczkolwiek – nigdy nie mów nigdy, nie wiadomo jak to będzie w przyszłości. Nie zamykam sobie żadnej ścieżki i nie mówię jednoznacznie, że już nigdy nie zagram na trawiastym boisku. To byłoby głupie. W każdym razie, na ten moment niczego nie żałuję! A przez to, że wszystko wokół mnie tak szybko się dzieje, utwierdzam się w tym, iż moja praca idzie w dobrym kierunku.

Pomówmy o tych najbliższych celach sportowych.

Ł.B.W ostatnich kolejkach poprzedniego roku skomplikowaliśmy sobie sytuację w kontekście obrony tytułu mistrzowskiego. Ale już po kilku meczach w rundzie rewanżowej można mówić o wyjściu na prostą (rozmowa odbyła się przed meczem: AZS Gdańsk – Rekord – przyp. TP). Jest w ekipie fajna atmosfera, którą nakręcają wyniki. Kurde, fajnie byłoby awansować do najlepszej czwórki po rundzie zasadniczej, pograć z czołówką w play-off’ach. Zdobywanie doświadczenia to jedno, ale może udałoby się jeszcze odrobić trochę dystansu do liderów? Powtarzamy sobie w szatni, że najważniejsza jest walka w każdym kolejnym meczu o trzy punkty, a nie tak jak mówiliśmy wcześniej – obrona mistrzostwa nade wszystko. Później zobaczymy co będzie.

M.G.: - Na pewno chcielibyśmy z kolegami z drużyny osiągnąć jak najlepszy rezultat wiosną w trzeciej lidze. Spadek nam raczej nie grozi, więc zakłada się budowę zespołu już pod kątem następnego sezonu, a ten będzie naprawdę ciężki. Zapowiada się ostra walka o utrzymanie w lidze. A indywidualnie rzecz biorąc, nadal chciałbym grać wiosną jak najwięcej, jak najczęściej. Każda minuta na boisku jest doświadczeniem, które powinno zaprocentować w przyszłości, wtedy gdy zamknie się już dla mnie parasol ochronny jako młodzieżowca.

Po latach wspólnej gry wasze ścieżki sportowe trochę się rozeszły, czy zatem robicie jeszcze cokolwiek razem?

(Chóralnie) – Pracujemy w jednej firmie! (śmiech)

A poza pracą?

Ł.B.: – Chodzimy do tej samej szkoły, do ŻAK-a. Ja uczę się w kierunku – technik-informatyk.

M.G.: – Ja z kolei, jako masażysta, fizjoterapeuta. Ale jakieś życie prywatne też oczywiście mamy. Zdarzają nam się wspólne wyjścia, od czasu do czasu oglądamy jakiś mecz w telewizji.  Kontakt podtrzymujemy non-stop, bo poza wszystkim jeszcze razem chodziliśmy do liceum. Siłą rzeczy pozostajemy w ciągłych relacjach.

Ł.B.: - A z tych szkolnych kontaktów niestety niewiele już pozostało.

Powodzenia i dziękuję za rozmowę.

- Dziękujemy.

Rozmawiał: Tadeusz Paluch

SPONSOR TECHNICZNY: PARTNERZY: PATRONI MEDIALNI: