Aktualności - Futsal

Zawsze chcę wygrywać

Rozmowa z Adamem Krygerem, szkoleniowcem Rekordu Bielsko-Biała, aktualnego mistrza Polski w futsalu.

 

W powszechnej opinii uchodzisz, czy też uchodziłeś za człowieka impulsywnego, a tymczasem..?

- No właśnie! Wszyscy pytają co się ze mną stało? Że niby tylko stoję opanowany przy ławce, mówi się, że to nie ten Kryger co kiedyś?!

Jak radził sobie z presją Kryger-zawodnik, a jak robi to Kryger-trener, nawet stojący z kamienną twarzą przy ławce rezerwowych?

  - Na pewno jako zawodnikowi było mi łatwiej. Do momentu rozpoczęcia meczu ciśnienie jest takie samo. W chwili rozpoczęcia, w ferworze walki jakoś to ze mnie schodziło,  pojawiała się adrenalina. Ale już na boisku pilnowałem tylko poczynań swoich oraz kolegów. To mnie tak absorbowało, że ta presja, ten stres schodziły na dalszy plan. Teraz muszę analizować, zachować zimną krew, zmieniać decyzje z minuty na minutę, patrzeć na to chłodniej, co daje obraz spokojnego  Krygera. Nic takiego, ta stara, sportowa, piłkarska k…, że użyję dosadnego słownictwa, jest we mnie cały czas. To w sumie powoduje, że stres trenera nie jest może dużo większy niż zawodniczy, ale daje się we znaki. Nie ma się bezpośredniego wpływu na przebieg wydarzeń jak będąc tam w środku, na boisku. Nie bez powodu  trenerzy są bardziej podatni na „sprawy kardiologiczne”. Faktycznie coś w tym jest. I teraz gdybym miał wybierać i przenieść się w czasie, to jednak wybrałbym presję towarzyszącą zawodnikowi, co nie zmienia faktu, że lubię być po obu stronach.

Pracę w Rekordzie zacząłeś od wysokiego „c” - zdobycia Superpucharu, nie miałeś obaw czy nie był to zbyt wysoki pułap jak na początek?

- Gdzieś taka myśl przeleciała mi przez głowę, ale to szybko minęło. Dla mnie nie ma większego znaczenia czy gram o Superpuchar, mecz ligowy, zwykły sparing, czy uczestniczę z chłopakami w treningowej gierce. To bierze się z tego, że zawsze chcę wygrywać. Dopiero później, już po latach i „na zimno”, człowiek zaczyna sobie szeregować i układać hierarchię tych zwycięstw. Ale jako piłkarz i trener starałem się i staram tego unikać, bo dla mnie każda wygrana jest ważna.

Na ile Twoja wcześniejsza wiedza o Rekordzie potwierdziła się w trakcie całosezonowej pracy?

- Całkowicie się potwierdziła. Klub znałem już wcześniej, więc minione dziesięć miesięcy utwierdziło mnie w mojej wiedzy i w wyobrażeniach. Zresztą już kiedyś wcześniej rozmawiałem z prezesem Rekordu – Januszem Szymurą, o ewentualnym zatrudnieniu tutaj. Z takich czy innych względów wtedy do tego nie doszło. Już wówczas poznałem klub „od podszewki”. Poza tym Rekord przez wiele lat był moim konkurentem, rywalem. A przecież jeśli chce się coś w sporcie osiągnąć, to trzeba jeszcze co nieco o konkurencji wiedzieć. A ponadto, ja już kiedyś w okolicznych terenach byłem trenerem, prowadziłem piłkarzy Sokoła Zabrzeg i również na tzw. dużym boisku miałem okazje potykać się z Rekordem. Cały przekrój kontaktów i znajomości już miałem więc nic mnie nie zadziwiło, nic nie zaskoczyło. To jest firma układana, poukładana i funkcjonująca według cierpliwych zasad. Stąd są wyniki, jest tyle trenującej młodzieży. Tak się to tutaj stale rozwija, w czym nie ma żadnego przypadku.

W którym z elementów „biało-zieloni” poczynili w minionym sezonie największy krok w przód – taktyka, przygotowanie fizyczne, czy sfera mentalna?

- Jakbym miał tak najkrócej powiedzieć, to nasuwa mi się na pierwszym miejscu mentalność. Powiem, że jeszcze w czasach, w których byłem przeciwnikiem Rekordu, to funkcjonowało w środowisku takie określenie, że Bielsko gra, gra, gra i na końcu przegrywa, bo to są takie „bielskie pip, pip”, żeby znów nie użyć w tej rozmowie nieładnych słów. (śmiech). Ale jak widzimy po ostatnim sezonie, w jakimś stopniu dzięki mnie, to zmieniło się. To przytaczane określenie, a którego dawniej sam używałem, dziś nie obowiązuje, a jest wręcz zakazane. Dzisiaj to wszyscy powinni mistrzom Polski się kłaniać.

Po niełatwym początku, po porażkach w Zduńskiej Woli i Szczecinie, odnotowaliście passę dziesięciu zwycięstw z rzędu, a konkurencja zaczęła tracić punkty. Czy właśnie na tym etapie rozgrywek zdecydowały się losy mistrzostwa?

 - Na pewno nie początek, ani finisz nie zadecydowały o zwycięstwie w lidze, a regularność i praca. Do tego jeszcze zmiana tej mentalności, o czym już mówiliśmy, a na co potrzebowaliśmy trochę czasu, którego de facto nie było. Tu efekt dał wspomniany Superpuchar oraz udział w bardzo trudnych, międzynarodowych  turniejach we Lwowie i nasze nieocenione Beskidy Futsal Cup, gdzie towarzyszyły nam stawka, presja i różne konteksty. Oczekiwano po nas dobrej postawy, a tego czasu naprawdę nie było. Ciężko jest po kilku tygodniach pobytu z zespołem machnąć czarodziejską różdżką i wszystko pozmieniać. Stąd nie udało się wygrać tych turniejów, a na starcie ligi wspólnie – drużyna i ja – zapłaciliśmy frycowe. Ale chcę podkreślić, że w Zduńskiej Woli i w Szczecinie, to nie rywale nas pokonali, to my przegraliśmy przez własne błędy.  Te bardzo ważne przetarcia przed walką o główny cel – mistrzostwo, pozwoliły scementować zespół. I tu znów wraca kwestia naszej mentalności. Przy tej dawnej znów gralibyśmy w kratkę, raz wygrali raz przegrali, punkty byśmy pogubili, czołówka odskoczyłaby i bylibyśmy już po sezonie. Natomiast dzięki dobremu nastawieniu psychicznemu przyszła passa dziesięciu zwycięstw. Sprawdziła się metoda małych kroczków, nawet tych czasami nieudanych, jak ten w Chorzowie. To scalało drużynę i  pozwoliło na w miarę spokojny finisz. Przewaga sześciu punktów nad wicemistrzem świadczy, że przypadkowości w tym nie było.

Nie miałeś momentów kryzysu lub lekkiego „doła” po przegranych w rundzie rewanżowej z Pogonią ’04 i Cleareksem?

  - Ja już tyle w swoim życiu piłkarskim przeżyłem, że nie miewam kryzysów z tym związanych. To bardziej moment na zastanowienie się nad przyczynami porażki, pogodzeniem się, albo raczej umiejętność przyjęcia przegranej. Ale jak mówię, sam już naprawdę wiele doświadczyłem. W pół minuty przegrałem z Cleareksem Chorzów udział w Final Four na rzecz Charleroi. Na minutę przed końcem tego meczu prowadziliśmy 3:1, a straciliśmy szansę na start w wielkiej, europejskiej czwórce. Tak więc zęby zjadłem już na trochę wyższym szczeblu, dlatego takie porażki nie wpędzają mnie „w dół”, nie przechodzę kryzysu. Powtarzam w takich sytuacjach chłopakom, że to ma być zimne, skalkulowane myślenie o tym co się wydarzyło i o tym co w przyszłości.

W całych rozgrywkach nie odnotowaliście nawet jednego remisu – graliście wg zasady „wszystko albo nic”?

- Nie było czegoś takiego jak kalkulacja. Były takie mecze, w których remis mógł przynieść nam korzyść, a graliśmy jednak o pełną pulę. Tu znów odwołam się do własnego doświadczenia. Nie można grać według minimalistycznych zasad, zawsze trzeba walczyć o zwycięstwo. Przypomnę, że był nie tak dawno taki mecz w Chojnicach, gdzie jeden punkt dawał nam mistrzostwo Polski, ale nigdy w szatni nie padło hasło, że gramy tylko o to. Graliśmy o trzy „oczka” i trzy przywieźliśmy.

Statystyka tylko 40-stu straconych  goli jest chyba dla Was wszystkich budująca?

- Uważam to za duży sukces. To utwierdza nas w poczuciu dobrze wykonanej roboty. Widać było od początku rozgrywek, że przyjęliśmy zasadę włoskiego catenaccio. Chcieliśmy grać perfekcyjnie w tyłach. Może trudno w warunkach futsalowych mówić o perfekcji, ale staraliśmy się grać mądrze, skutecznie i z koncentracją w defensywie. Doświadczenie  i zdolności naszych zawodników pozwalały być spokojnym, o to że w ofensywie tych kilka bramek zawsze zdobędziemy. Cieszę się, że udało nam się założony plan wykonać z taką skutecznością.  

A ile przypadku jest w fakcie, że aż czternastu ludzi zdobywało bramki dla Rekordu?

- No, a gdybyśmy doliczyli do tego występy pucharowe  i turniejowe, to wyszłoby, że wszyscy zdobywali gole, czyli piętnastka. Ma je przecież na koncie również Michał Hyży i w zasadzie chyba tylko nasi bramkarze – Olek Waszka i Paweł Kurowski, tego nie uczynili, bo już Krystian Brzenk – tak. Tak więc do bramki rywali strzelali praktycznie wszyscy „rekordziści”. To świadczy, że była to drużyna w pełnym tego słowa znaczeniu – kolektyw.

 

W Twojej opinii, czyj wkład w Mistrzostwo Polski jest nie do przecenienia?

 - Trudno mówić o czyimś wkładzie na podstawie tylko tego ostatniego sezonu. To jest pochodna dwudziestu lat, czyli bardzo cierpliwej pracy. Gdyby chcieć jednak ustawiać taką drabinkę, hierarchię od najwyższego stopnia, to byłby to prezes klubu. Janusz Szymura, który będąc od dwóch dekad w polskim futsalu nigdy nie złożył broni. Nigdy nie było momentu, pogłosek czy plotek, nawet gdy Rekord spadał z ekstraklasy, że nastąpi rezygnacja z dalszych występów, gry wyłącznie młodzieżą, czy też zadowoli się jedynie amatorstwem i udziałem w rozgrywkach Bielskiej Ligi Futsalu itd. Przypomnę z historii, że były takie kluby, które tych tytułów mistrzowskich może mają więcej, a dziś już ich nie ma, nie istnieją. Hurtap, Baustal, Akademia FC, PA Nova, dzisiaj to już tylko historia. Dlatego w tym tkwi całe bogactwo Rekordu, w tym jest priorytet. I dlatego osobowość prezesa trzeba podkreślić na pierwszym miejscu. Po prostu cierpliwość, zaangażowanie, upór w dążeniu do celu, bo nie wiem czy jest jakiś inny prezes klubu, który czekałby tak cierpliwie na zdobycie mistrzostwa. To pierwsza postać, której ten tytuł się należy, bo gdyby prezes kiedyś wcześniej opuścił ten okręt, to wątpię czy znalazłaby się druga lub trzecia taka osoba, która uciągnęłaby to wszystko. A ponadto i w skrócie, na ten złoty medal zapracowaliśmy wszyscy. Trzeba byłoby ułożyć taki łańcuszek ludzi Rekordu, ale które jego ogniwo było w danej chwili ważniejsze? To nie ma teraz znaczenia. Najistotniejsze jest, że te ogniwa są właściwie dobrane i dobrze pozapinane. Nawet przy moim doświadczeniu nigdy w życiu nie pozwoliłbym sobie, aby ocenić, że ktoś zrobił coś więcej lub mniej, niż mógł. To była dobra robota wszystkich. Począwszy od trenerów, przez masażystów, lekarzy, kierownika drużyny, do całej ludzkiej otoczki, w tym pań pracujących w hotelu oraz przy hali, księgowych, wszystkich odpowiadających za organizację meczów. Każdy zrobił co trzeba, abyśmy odnieśli sukces. Zabrzmi to obrazowo i może śmiesznie, ale nawet ci, którzy odpowiadają za czystość parkietu mieli wkład w nasze zwycięstwo. W końcu diabeł tkwi w szczegółach i tylko się cieszyć z tego, że tak to wszystko „zagrało”. Dzisiaj wszyscy jesteśmy najlepsi w Polsce!

Zanosi się na sporą „karuzelę personalną” w zespołach Ekstraklasy PLF, a co powinno ulec poprawie lub zmianie w Rekordzie, aby znów powalczyć o mistrzowski tron?

- Nic wielkiego. Nad taktyką na pewno będziemy pracować, uczyć się nowinek i dopracowywać to co u nas szwankowało, czy nie było tak realizowane jakbym sobie tego życzył. Natomiast nie jestem zwolennikiem takich ruchów personalnych, jak w innych klubach, których z nazwy nie wymienię. Zmian zawsze potrzeba, ale niewielkich, delikatnych, po to żeby trzon zespołu i cała ekipa, która przestawiła swoją mentalność nadal pokazywała to, co widzieliśmy już wcześniej, również z przeciwnikami europejskiej klasy. Stać ją na to! Konieczne są jedynie kosmetyczne zmiany na pozycjach, na których była niewielka konkurencja, czy też tam gdzie można coś jeszcze poprawić. Dlatego myślę, że dwie, trzy roszady to będzie optimum. Podobnie było w Rekordzie przed rokiem. Dokonaliśmy jednego transferu i to wystarczyło.

Nie odczuwasz zawodu po Final Four rozgrywek o Puchar Polski?

- Nie! Ani rozczarowania, ani zawodu. Nasz sezon był tak bardzo specyficzny. Bo przecież nastąpiły zmiany w składzie, czyli dojście Rafała Franza i moje. Znów odwołam się do przeobrażenia sfery psychicznej chłopaków i do udziału w licznych turniejach. Pierwszy raz od lat liga rozgrywana była według starej formuły mecz-rewanż. Siły trzeba było rozłożyć tak, aby nie notować takich wzlotów i upadków jak nasi konkurenci. Nie będę także „płakał” nad kadrowiczami, gdyż trzeba pogodzić się z tym, że Rekord jest „etatowym dostarczycielem” zawodników do reprezentacji. Tego było naprawdę sporo, a pamiętajmy że ci ludzie nie są stuprocentowymi zawodowcami. Mają swoją pracę, rodziny, problemy życiowe, kłopoty zdrowotne. Zwłaszcza reprezentanci kraju zagrali tak wiele spotkań, że i my wpadliśmy w tarapaty związane z kontuzjami. No i połączmy to teraz – turnieje przed ligą i w trakcie, spotkanie o Superpuchar, same rozgrywki mistrzowskie, eliminacje w Pucharze Polski, nieobecność kadrowiczów, którzy byli wiodącymi postaciami w reprezentacji, a na koniec samo mistrzostwo. No było tego tak dużo, że ostatni akord sezonu po prostu nam nie wyszedł, nie było już z czego dać. Organizmy chłopaków były już tak wyeksploatowane, zmęczone i przeciążone, że opary się wyczerpały. Nasi rywale po swoich wzlotach i upadkach, może nieco bardziej wypoczęci, nie tak absorbowani na kilku frontach, wolni od ciągłej presji, byli przy tym bardzo zmotywowani. Im, a przynajmniej części z nich, sezon się nie udał, toteż bardzo chcieli rehabilitacji w Final Four. O naszym wyniku zadecydowała słabsza dyspozycja w jednym turnieju, a w zasadzie w jednym dniu. Traktuję to w takich kategoriach, gdyż innych nie było. Nie było wcale tak, że nie chcieliśmy, że odpuściliśmy, że nie potrafiliśmy. To po prostu cała suma wymienionych przeze mnie zdarzeń skumulowała się właśnie w półfinale. Gdybyśmy może grali według formuły „każdy z każdym” jakoś by się to rozłożyło, ale to już tylko takie „gdybanie”. Cóż, odpadliśmy, a to się mogło przytrafić każdemu.

Na koniec odejdźmy do futsalu, w końcu nie samym sportem człowiek żyje, zdradź czym zawodowo na co dzień zajmuje się Adam Kryger?

- Od jedenastu lat prowadzimy ze wspólnikiem  - Grzegorzem Sadowskim, firmę „Waps-Kard” produkującą opakowania tekturowe, czyli pudła, pudełka, kartony, opakowania różnego typu i formatu. Zatrudniamy kilkadziesiąt osób. Niedawno przenieśliśmy siedzibę firmy z Miasteczka Śląskiego do Bytomia. No i tyle, firma prosperuje.

Jakie miejsce w Twoich planach wakacyjnych zajmuje oglądanie spotkań piłkarskich Mistrzostw Świata, kto według Ciebie zdobędzie tytuł?

- Najlepsza drużyna! (śmiech) Nie, no ciężki temat. Takie turnieje jak mistrzostwa świata mają swoją specyfikę i swój urok. Na typowanie skuszę się dopiero po pierwszych meczach grupowych, ocenię sytuację. A na razie nie wiadomo czy do tych mistrzostw dojdzie, stadiony są ponoć niegotowe? (śmiech) A oglądanie, no jak? Jak u każdego faceta, zwłaszcza takiego, który sportem żyje non-stop. Mecze są na pierwszym miejscu. Żona posiedzi w sypialni, a telewizor będzie mój! Przed nami kibicami duża przyjemność, bo jakby nie było czekamy na to przez cztery lata. Będzie to fajny okres dla kibiców.

Ale pewnie Tobie, jako byłemu reprezentantowi Polski, szczególnie doskwierać będzie nieobecność „biało-czerwonych”?

- No właśnie, to jest minus tego wszystkiego. Mamy przykłady z innych dziedzin, z innych dyscyplin, gdzie tym magnesem jest moment, w którym patrzy się na swoich rodaków, na orzełka, słucha się hymnu. Nawet przy telewizorze są emocje i poczucie jedności Polaków. Wtedy wydaje się nam, że bylibyśmy w stanie cały świat zwojować. Świetnymi przykładami są między innymi: Adam Małysz, Robert Kubica, Otylia Jędrzejczak, Justyna Kowalczyk. Jak jest ten nasz „narodowy akcent” od razu człowiekowi robi się przyjemniej, no i chce się patrzeć w ekran. Wcale nie jest ważna dotychczasowa popularność dyscypliny, ta rośnie na naszych oczach. Do zelektryzowania naszej publiczności bynajmniej nie potrzeba drużyn – piłkarskiej czy siatkarskiej. A na udział „biało-czerwonych futbolistówi tak, chyba będziemy musieli poczekać kolejne cztery lata.

A czy sam planujesz jakiś wyjazd wakacyjny, dokąd i na jak długo się wybierasz?

 - No nie, planów wakacyjnych nie mam, chyba że odwiedziny córki w Stanach Zjednoczonych. Jedyny, pewny, wakacyjny termin, to tydzień z Rekordem i udział w turnieju preeliminacji UEFA Futsal Cup. Mocno liczę na to, że zawody odbędą się Bielsku-Białej, w hali pod Dębowcem. Obym po powrocie stamtąd  mógł uznać to za najmilsze wspomnienie z wakacji.

 Dziękuję za rozmowę.

 - Dziękuję.

Rozmawiał: Tadeusz Paluch

Foto: Paweł Mruczek

Komentarze:

następny mecz

Koniec sezonu 2015/2016
Rekord z brązowym medalem MP!
Rekord Bielsko-Biała Rekord Bielsko-Biała

poprzedni mecz

Futsal Ekstraklasa
14.05.2016 r.

3:2 (2:1)

Rekord Bielsko-Biała Red Devils Chojnice

Tabela

M P
1 Gatta Active Zduńska Wola 22 49
2 Pogoń '04 Szczecin 22 45
3 Rekord Bielsko-Biała 22 44
4 Red Devils Chojnice 22 37
5 FC Toruń 22 35
6 Nbit Gliwice 22 29
7 Red Dragons Pniewy 22 26
8 GAF Omega Gliwice 22 26
9 KGHM Euromaster Głogów 22 26
10 Clearex Chorzów 22 23
11 AZS UŚ Katowice 22 17
12 Gwiazda Ruda Śląska 22 9

SPONSOR TECHNICZNY: PARTNERZY: PATRONI MEDIALNI: